niedziela, 31 stycznia 2010

Rua Aristides Sousa Mendes 4, 5 andar dto


tu mieszkamy

mój pokój

Z innej perspektywy

I jeszcze innej

biblioteka

widok z mojego balkonu

kuchnia

łazienka

Wieczorową porą...

Powracam po pięciu miesiącach milczenia. Zamknęłam rozdział pod tytułem *Erasmus*, rozpoczęłam prawdziwe życie w Lizbonie. Trochę się u mnie pozmieniało, jednak niezmiennie - nadal kocham to miasto, tych ludzi, te ulice.
Nadal uśmiecham się na widok oceanu, smakuję portugalską kawę i rozkoszuję się zapachem portugalskich mandarynek.
Język nie jest już tak zagadkowy, jak wydawał się kilka miesięcy temu. Wsiąkam w kulturę tego miejsca, zbieram przepisy tradycyjnych potraw portugalskich, poznaję ludzi.
Ogromna tęsknota za tymi, z którymi poznawałam Lizbonę - za Olą, Asią, Eleni.
Jeszcze większa za rodziną.
Równocześnie z wielką radością, bo tyle nowych twarzy. Twarzy tak pozytywnych: Pepa, Barbara, Gonzalo, Gudy, Nuno, Ze...
Szczęście, bo pracuję już pięć miesięcy w jednym miejscu i czuję ogromną satysfakcję, bo zawsze marzyłam o niezależności, którą udało się osiągnąć. Zawsze mogłaby być lepsza, to fakt, ale ostatnio zadałam sobie pytanie: po co tak właściwie Ci pieniądze? I odpowiedziałam sobie najszczerzej jak tylko umiałam. Mam wszystko, o czym tak marzyłam. Przepiękne mieszkanie w mojej wyśnionej Lizbonie. Środki, które zapewniają mi spokojne życie. Mogę podróżować, mogę pozwolić sobie na degustacje ulubionego sushi, conajmniej 3 razy w miesiącu zajadam się słodkim popcornem oglądając film. Ale najważniejsze jest to, że mam z kim.
I często słyszę pytanie: "a nie tęsknisz za Polską, nie brakuje Ci ludzi, miejsc?"
Tęsknię bardzo, często wracam myślami do moich miejsc. Brakuje mi przyjaciół, rodziny.
Ale dzięki Internetowi ta tęsknota nie jest taka ogromna. Świat się skurczył, komunikacja możliwa jest o każdej porze dnia i nocy. Co zabawne, dzięki tej odległości odnowiły się przyjaźnie. Mam wrażenie, że niektórych poznałam o niebo lepiej, niż gdybym była na miejscu.
Dobrze mi w tym słonecznym kraju. Dlatego, że mentalność ludzi różni się od tej polskiej. Dlatego, że uśmiech to tutaj rzecz naturalna. Sytuacja ekonomiczna jest porównywalna, a jednak ludzie nie narzekają tak bardzo jak w Polsce. Zawsze jest czas, żeby napić się kawy, porozmawiać. Nikt nigdzie nie biegnie, szanuje się wspólne kolacje, spacery, świętuje najmniejsze sukcesy.
Nie ma presji czasu, studiują tutaj zarówno 20-sto jak i 40-sto-latkowie, panuje tolerancja.
I nie ukrywam, kwestie estetyczne również odgrywają wielkie znaczenie. Może dlatego, że jestem ze Śląska - bardzo doceniam to, co widzę tutaj każdego dnia. Palmy, zieleń cały rok, błękit oceanu, przepiękne zabytki, mosty, kamienice. Dzisiaj wracając ze spaceru, poczułam pierwsze mocniejsze promienie słoneczne na mojej twarzy. I równocześnie instynktownie zapach kremu do opalania, szum oceanu. Moje serce zadomowiło się na dobre.
Założyłam tego bloga, żeby dzielić się moimi refleksjami, żeby zaspokoić ciekawość niektórych i namówić innych do podjęcia ryzyka. Bo naprawdę warto.