poniedziałek, 22 lutego 2010

Starość, a radość

- Ależ przepuśćmy panią starszą, jakże ona pięknie wygląda w tym kapeluszu! - odzywa się starszy pan z parasolem w ręku.
- Tak, naprawdę elegancko! - wtóruje mu kobieta koło czterdziestki.
Cztery osoby czym prędzej powstają i pomagają starowince zająć miejsce w autobusie.
- Dziękuję państwu serdecznie - niezwykle ciepłym głosem odpowiada starsza pani i ostrożnie siada przy oknie.
- Bo przecież Pani już wiekowa! - ktoś z tyłu autobusu odzywa się uradowany.
- Ano tak, 91 lat mam - odpowiada starsza pani, jakby znała wszystkich pasażerów jak rodzinę.
- Fiu fiu..to piękny wiek! I pani tak zdrowo wygląda! - komentuje starszy pan z parasolem w ręku.
- Trzymam się jakoś - odpowiada starowinka, po czym dodaje - i raz na jakiś czas lubię się napić piwka, to chyba mi przedłuża życie...
Cały autobus zanosi się śmiechem. Starsza pani, cała w zmarszczkach, uroczym zielonym płaszczyku i kapeluszu rozdaje wszystkim najszczerszy śmiech.

Sytuacja z dzisiaj, z drogi powrotnej z pracy. Myślę, że nie wymaga komentarza, napiszę może tylko tyle, że jestem zachwycona ;-)

niedziela, 21 lutego 2010

Katastrofa na Maderze

Cała Portugalia żyje tragedią, która miała miejsce w piątek na Maderze. Telewizja podaje coraz większą liczbę ofiar śmiertelnych, na chwilę obecną, aż 40 osoby zginęły a ponad 120 zostało rannych. Wszystko przez nawałnicę, która odwiedziła wyspę w nocy z piątku na sobotę. Ogromne opady deszczu spowodowały, że potoki górskie wystąpiły z brzegów, zalały miasta, wioski. Najbardziej ucierpiał Funchal, największe miasto Madery. Poza ulewami, lawiny ziemne, pękniecia ziemii. Najgorsze zniszczenia żywioł wyrządził w handlowej, nadmorskiej części miasta. Woda porywała ze stromych ulic parkujące samochody osobowe, furgonetki i ciężarówki, które spadały na dachy niżej położonych domów. Ekipy nurków przystąpiły w sobotę do poszukiwania samochodów, które wzburzone wody dwóch górskich potoków przepływających przez Funchal i strumienia przecinającego miejscowość Ribeira Brava zaniosły aż do morza.
Właśnie widzieliśmy w telewizji relację z meczu Real Madrid - Villarreal, gdzie Ronaldo
(urodzony na Maderze) zdobył bramkę dla swojej wyspy. Nie muszę pisać, że zaoferował też pomoc finansową, jak wiele innych osób, organizacji, czy rządów.
I pomyśleć, że chcieliśmy kupić bilety na tą przepiękną wyspę właśnie na luty...Daniel ma egzaminy i postanowiliśmy poczekać...
Mam nadzieję, że uda się odbudować ten cudny krajobraz, o którym tyle słyszałam...
Poniżej filmik, ktory pokazuje kataklizm...

niedziela, 14 lutego 2010

25

Urodziny pełną gębą, razy 25:
1. Poranna rozmowa z rodzinką
2. Słońce, mimo niskiej temperatury cały weekend obecne
3. Wspaniałe widoki portugalskiej rzeczywistości

Odivelas, czyli tam, gdzie mieszka Daniel
4. Pyszny urodzinowy tort z życzeniami po portugalsku

5. "Sto lat" po portugalsku:

Parabéns a você,
Nesta data querida.
Muitas felicidades,
Muitos anos de vida.

Hoje é dia de festa,
Cantam as nossas almas.
Para a menina MAGDALENA,
Uma salva de palmas.


6. Wymarzony prezent, portugalska książka kucharska

7. Pyszny obiad ze wspaniałymi ludźmi
8. Wymyślanie życzeń

9. "Morangoszka"
10. "Kiwioszka"

11. Sushi

12. I inne smakołyki

13. Kwiaty na Walentynki
14. Wyprawa do Freeportu po ciuchy

Najdłuższy most w Europie - Vasco da Gama
15. Kino w niedzielny wieczór
16. Masa życzeń od przyjaciół
17. Ciepła kołdra i świeczki o zapachu cynamonu
18. Jego uśmiech
19. Zagryzanie świeczek po portugalsku

20. Spokój, zatrzymanie się w czasie
21. Nadzieja na więcej
22. Dia dos namorados, czyli całujące się pary
23. Czerwone światło
24. "Amo te"
25. Ćwierć wieku, matko, jaka ja jestem stara!

Dziękuję Wam za pamięć Kochani :*

czwartek, 11 lutego 2010

Fodesowy, a nie tłusty czwartek

"Frustracja, stan afektywny przykry, wywołany zablokowaniem możliwości zaspokojenia jakiejś podstawowej potrzeby jednostki lub grupy z powodu napotkanej przeszkody lub oporu nie do pokonania. Prowadzi do dezorganizacji funkcji fizycznych i psychicznych".

Nie będę się zbytnio rozwodzić nad moimi dzisiejszymi problemami w pracy, napiszę krótko.
Przykre jest to, że mam do czynienia ze sfrustrowanymi ludźmi tylko i wyłącznie z Polski.
Ktoś powie: "Przecież pracujesz z Polakami, codziennie z nimi rozmawiasz, więc jest to skutek częstotliwości obcowania z nimi". W porządku, ale pracuję także z ludźmi z Portugalii, Hiszpanii, Czech, Węgier, Niemiec, Meksyku, Chile, Wenezueli i jak dotąd nikt nie podziałał na mnie jak płachta na byka.
Dlaczego tylko nasza polska ekipa ma problemy z partnerami z kraju, dlaczego inne kraje pracują w przyjemnej, wesołej atmosferze? Pół roku dzwonię do polskich firm, współpracuję z rodakami z innej firmy. Wnioski?
- nieuprzejmość
- wieczna frustracja
- brak zorganizowania
- bałagan w papierach
- wieczne niezadowolenie
- odkładanie słuchawki bez słowa "do usłyszenia"/"do widzenia"
- niedokładność
- zwalanie obowiązków na inne osoby
Przykładowo koleżanka odpowiedzialna za Czechy i Słowację, żartuje z klientami, zawsze życzą sobie miłego dnia, pytają, jaka pogoda w Lizbonie. Partnerzy z Czech zawsze z uśmiechem i niezwykle szybko udzielają pomocy. Praca jest przyjemna, sprawna. Podobnie na Węgrzech.
Ale nie w Polsce. Żadna inna ekipa nie ma tylu problemów natury personalnej.
Nakrzyczenie i wyzywanie od najgorszych bez jakiejkolwiek podstawy jest uznawane za normalne, bo przecież, ktoś ma prawo mieć gorszy dzień.
Guzik prawda, nikt nie ma prawa traktować innych jak śmieci.
Dzisiaj czułam wstyd, że Polacy są tacy - czułam wstyd, tłumacząc szefowej naszą polską, zmęczoną mentalność. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego. Przecież problem nie był wielki, nie leżał po żadnej ze stron, więc skąd ta agresja i niechęć.
Dlaczego nie jesteśmy pomocni, dlaczego nie zatrzymamy się na chwilę, nie podamy ręki koledze, który dopiero zaczyna pracę i zwyczajnie nie wytłumaczymy, w czym rzecz. Dlaczego biegniemy nie wiadomo po co i dokąd.
Widząc relacje zawodowe ludzi z innych krajów, odechciewa mi się pracy z Polakami.

Wybaczcie, że generalizuję. Oczywiście nie wszyscy są tacy. Jednak po dzisiejszym dniu, który bez wątpienia otrzymał miano "najgorszego", nie oczekujcie ode mnie patriotyzmu.
Tym bardziej, że nigdy nie będę pochwalała tej części naszej (!) niestety, polskiej mentalności.

Fodesowy dzień, nawet pączka nie zjadłam.

poniedziałek, 8 lutego 2010

lody karmelowe

Słuchajcie, rzecz się stała niesłychana! Kilka dni temu chciałam zabłysnąć inwencją i trochę zaimprowizowałam w kuchni. Cel był ambitny, wyszło (wydawało się) byle jak.
A miał być deser portugalski z kandyzowanym mlekiem i herbatnikami. Wyszła mi nie-wiadomo-dlaczego-karmelowa-breja-nie-wyglądająca-zachęcająco. Więc część zjadłam (musiałam się poświęcić), a resztę zamroziłam ( na czarną godzinę). No i ta godzina nadeszła przed chwilą, kiedy to mój organizm domagał się cukru. Wtedy właśnie sięgnęłam do lodówki i...
MUSZĘ SIĘ POCHWALIĆ, ŻE PRZEZ PRZYPADEK STWORZYŁAM PYSZNE LODY KARMELOWE Z KAWAŁECZKAMI CIASTECZEK !

A oto przepis, bo wiem, że też są wśród Was smakosze:

Składniki:
-paczka herbatników
-puszka mleka kondensowanego
-śmietanka słodka ( na marginesie, w Portugalii nie ma innej, tj. kwaśnej)

1. Do garca pełnego gotującej się wody wrzucić puszkę z mlekiem kondensowanym i gotować...
(ja gotowałam pół godziny, ale można dłużej jak ktoś lubi mocno karmelowe)
2. Do miski wlać śmietankę i ubić na biało, do tego dodać mleko ( uważać, żeby się nie poparzyć!) i ubijać dalej.
3. Na koniec wrzucić do tego wszystkiego kawałeczki herbatników i wlać do formy, plastikowego pojemnika etc i hop do zamrażarki!

Proste jak drut, co nie?

Mmmmmm, a jakie smaczne...

PS. A miało mi wyjść coś takiego na początku:

Typowy portugalski deserek

niedziela, 7 lutego 2010

papierki, papierki

Mieszkam w Lizbonie już półtora roku, a nadal nie znam wszystkich jej części. Oczywiście wiem, co gdzie leży, przy jakim kolorze metra, czy daleko, czy blisko. Ale tyle jeszcze zostało do zobaczenia...

Postanowiłam więc (zmotywowana blogiem) rozpocząć akcję: "Poznaję Lizbonę na nowo!".

Będę się wybierała z aparatem do poszczególnych dzielnic i postaram się pokazać Wam to miasto. Jak bardzo jest różnorodne i ciekawe.

Rozpocznę moją akcję, jak tylko uporam się z biurokracją portugalską, która porównywalna jest niestety do polskiej. Do końca lutego trzeba się rozliczyć finansowo, także czeka mnie wycieczka do urzędu skarbowego (część tzw. Lojy do Cidadao). Muszę załatwić sobie także lekarza rodzinnego, bo dzięki niemu wszelkie leki będą tańsze, a wizyty u lekarza za darmo. Co ciekawe, żeby zapisać się na basen, muszę mieć papier mówiący, że jestem zdrowa(!) .
Na szczęście załatwianie numerów ubezpieczenia zdrowotnego (Seguranca Social) i polskiego odpowiednika NIPu (Numero de Contribuinte) mam już dawno za sobą. Trzeba było to zorganizować na samym początku, kiedy chciało się szukać legalnie pracy.

Napiszę Wam jeszcze ( w ramach pocieszenia, bo wiem, że u Was zimno), że dzisiaj w Portugalii bardzo nieciekawa aura, pada cały dzień, jest nieprzyjemnie, wietrznie i szaro. Pewnie znacie to uczucie, kiedy pogoda na zewnątrz nie motywuje do wyciągania nosa spod kołdry. Kiedy najlepszą opcją wydaje się romans z pilotem i zapping, bo nawet na czytanie nie ma się siły.
(O! dobrze, że mi się przypomniało, przeczytałam niedawno kilka świetnych książek, o których muszę Wam kiedyś napisać).
Życzę Wam ciekawego tygodnia, słońca, jego energii i żeby nam wszystkim się chciało, jak nam się nie chce.

wtorek, 2 lutego 2010

Pozytywnie

Wczoraj stojąc na przystanku i czekając na mój 726, zwróciłam uwagę na świetną reklamę. Zrobiłam zdjęcie, ponieważ sprawia, że ludzie, którzy na nią patrzą, zaczynają się uśmiechać.
I o to chodzi...


czyli:
52 soboty, 52 niedziele i 14 świąt - więc życie to nie tylko praca

Rewelacja. Takich pozytywnych obrazków jest w Lizbonie mnóstwo - co postaram się dokumentować. Niech to będzie dowód na to, że tutaj naprawdę pozytywnie się żyje ;-)

poniedziałek, 1 lutego 2010

Jak się bawi Portugalia?

No właśnie. Odpowiedź na to pytanie jest ciekawa, bo Portugalczycy bawią się inaczej niż my.
Ci, którzy odwiedzili mnie w Lizbonie, wiedzą, na czym polega ta różnica.
Będąc w Hiszpanii, zrozumiałam, że impreza "po portugalsku" to nie tyle portugalska tradycja, co ogólnie południowa.
Zacznijmy od czasu akcji: typowa impreza rozpoczyna się około 21-22 w domu organizatora. Ciut wcześniej zbieramy się w kuchni i wspólnie gotujemy. Strasznie fajna sprawa to wspólne gotowanie: poznajemy nowych ludzi krojąc pomidory, ileż przy tym śmiechu!Przy okazji poznajemy sposób "na sos" czy krewetki według przepisu babć/mam portugalskich. W tym samym czasie zbierają się nowi goście. Jeżeli akurat trwa mecz piłki, stali kibice niezmiennie nie opuszczają kanapy w salonie i śledzą poczynania zielonych/niebieskich czy czerwonych.
Co ciekawe kolację, która jest tutaj największym daniem w ciągu dnia, rozpoczyna się mniej więcej koło 22-23 ( mówię o typowej imprezie piątkowej, sobotniej, bo w tygodniu jantar je się około 20-21). Po jedzeniu do około 1 w nocy bawi się w domu, rozmawia, tańczy, przygotowuje do wyjścia.
Około 1-2 w nocy Portugalczycy wybierają się do miasta. W przypadku Lizbony najczęściej jest to Bairro Alto, czyli centrum miasta, uliczki pełne barów, klubów i restauracji. Ludzie stoją, siedzą, leżą na wybrukowanych ulicach, śpiewają, tańczą, piją typowe drinki (mojito, morangoska, imprerial). Dla tych, którzy potrzebują tańca - są tu kluby z muzyką latino, kizombą, muzyką brazylijską, jak i bary z koncertami na żywo, miejsca gdzie słychać jazz czy fado. Generalnie jest tu wszystko, od klubów gejowskich po eleganckie restauracje, gdzie ceny nie schodzą poniżej 50 euro za kolację. Kiedyś ktoś spotkany na Bairro powiedział mi, że Lizbona jest jedynym takim miastem w Europie, które ma swoje Bairro Alto, z tym klimatem, tym kolorytem.
Portugalczycy bawią się do rana. Najczęściej zmieniają klub za klubem, zatrzymują się na chwilę w wąskiej uliczce, spotykają znajomego bądź nieznajomego i zwyczajnie rozpoczynają pogawędkę.
Do domu ściągają koło 6-7, czasem zahaczając jeszcze na after party w jakimś klubie z muzyką elektroniczną ( dla wytrwałych). Nic więc dziwnego, że odsypia się prawie całą sobotę. Ale za to, co za wspomnienia!
Kwestia miejsca akcji została już przedstawiona wyżej, więc skupię się na tym, co ( jak wiecie) lubię najbardziej, czyli jedzonku.
Kolacja to najczęściej jakieś typowo portugalskie danie. Najczęściej ryby ( zapiekanki, dorsz na wiele sposobów), owoce morza (krewetki, małże etc), wieprzowina z sosem śmietanowym ( porco com natas) i wiele wiele innych. Do tego obowiązkowo dużo sałaty (zielona sałata, pomidory, ogórki, cebula, dużo oliwy z oliwek i octu vinegret). Ciekawostką jest, co zdradził mi ostatnio Nuno, Portugalia jest jedynym krajem w Europie, gdzie nie je się dojrzałych pomidorów. Koniecznie muszą być pół zielone! Poza sałatą dużo ryżu, frytek i koniecznie świeży chleb! Tak, Portugalczycy nawet do frytek jedzą chleb. Dużo słyszałam o tym, jak niedobry potrafi być chleb na przykład w Anglii czy Hiszpanii - na szczęście w Portugalii jest w czym wybierać, płaci się oczywiście więcej niż za tostowy, ale naprawdę warto. Co ciekawe, smak chleba (najlepiej z Mafry) poznałam dopiero mieszkając chwilowo u Daniela, wcześniej prowadząc życie "erasmusowe, czyli oszczędne" zawsze kupowało się chlebek z MiniPreco czy Lidla. Generalnie potrawy typowo portugalskie zobaczyłam i zasmakowałam dzięki rodzinie Daniela, ale to temat na osobny post ( aż mi ślinka leci).
Wracając do tematu - po kolacji obowiązkowo musi być deser - często musy czekoladowe, ciasta ze skondensowanym mlekiem, lody, wszelkiego rodzaju budynie i torty.
Alkohol - dużo wina: czerwonego jak i białego, a także jedynego w swoim rodzaju
( i mojego ulubionego) zielonego "vinho verde". Oczywiście jest też piwo, ale nie umywa się do polskiego.
Bardzo mi się podoba, że Portugalczycy nie piją za dużo. Zawsze jest wino, zawsze towarzyszy ono w kolacjowaniu, ale nigdy nie jest motywem przewodnim ( jak często ma to miejsce w Polsce, gdzie pije się po to, by się upić).
Kwestia bohaterów naszej imprezy zależna jest od jej rodzaju. Najczęściej są to jednak rodowici Portugalczycy, aczkolwiek starając się wzbogacić kulturowo tutejsze kolacje, spotykamy ludzi z całego świata. I tak na przykład w piątek poznałam konsula Chile w Lizbonie.
Obowiązuje język portugalski, co bardzo pomaga w jego szybszym opanowaniu, co nie znaczy, że nie słychać polskich "dziękuję","na zdrowie!" czy "Podolski".
To samo ma się z muzyką: mieszanka wybuchowa zależna od ludzi i nastroju.
Najlepsze są imprezy wakacyjne, kiedy do domu zjeżdża się z plaży, ze świeżą opalenizną, którą czuć jeszcze w powietrzu, w sandałkach, zwiewnych sukienkach z kieliszkiem zielonego wina w dłoni...

Tymczasem fotorelacja z imprezy piątkowej "zupa cebulowa party" w naszym mieszkaniu

Gudy, Barbara i Nuno w kuchni

David, Gudy, ja i Daniel wznosimy toast

Toast tuż przed kolacją

Ja i Nuno, czyli najlepsze imprezy są na Telheiras

Daniel i jego harem

Davido -oooooo!

Ja i Pepka w szale miłości

Szalony Gudy

buzi buzi