poniedziałek, 1 lutego 2010

Jak się bawi Portugalia?

No właśnie. Odpowiedź na to pytanie jest ciekawa, bo Portugalczycy bawią się inaczej niż my.
Ci, którzy odwiedzili mnie w Lizbonie, wiedzą, na czym polega ta różnica.
Będąc w Hiszpanii, zrozumiałam, że impreza "po portugalsku" to nie tyle portugalska tradycja, co ogólnie południowa.
Zacznijmy od czasu akcji: typowa impreza rozpoczyna się około 21-22 w domu organizatora. Ciut wcześniej zbieramy się w kuchni i wspólnie gotujemy. Strasznie fajna sprawa to wspólne gotowanie: poznajemy nowych ludzi krojąc pomidory, ileż przy tym śmiechu!Przy okazji poznajemy sposób "na sos" czy krewetki według przepisu babć/mam portugalskich. W tym samym czasie zbierają się nowi goście. Jeżeli akurat trwa mecz piłki, stali kibice niezmiennie nie opuszczają kanapy w salonie i śledzą poczynania zielonych/niebieskich czy czerwonych.
Co ciekawe kolację, która jest tutaj największym daniem w ciągu dnia, rozpoczyna się mniej więcej koło 22-23 ( mówię o typowej imprezie piątkowej, sobotniej, bo w tygodniu jantar je się około 20-21). Po jedzeniu do około 1 w nocy bawi się w domu, rozmawia, tańczy, przygotowuje do wyjścia.
Około 1-2 w nocy Portugalczycy wybierają się do miasta. W przypadku Lizbony najczęściej jest to Bairro Alto, czyli centrum miasta, uliczki pełne barów, klubów i restauracji. Ludzie stoją, siedzą, leżą na wybrukowanych ulicach, śpiewają, tańczą, piją typowe drinki (mojito, morangoska, imprerial). Dla tych, którzy potrzebują tańca - są tu kluby z muzyką latino, kizombą, muzyką brazylijską, jak i bary z koncertami na żywo, miejsca gdzie słychać jazz czy fado. Generalnie jest tu wszystko, od klubów gejowskich po eleganckie restauracje, gdzie ceny nie schodzą poniżej 50 euro za kolację. Kiedyś ktoś spotkany na Bairro powiedział mi, że Lizbona jest jedynym takim miastem w Europie, które ma swoje Bairro Alto, z tym klimatem, tym kolorytem.
Portugalczycy bawią się do rana. Najczęściej zmieniają klub za klubem, zatrzymują się na chwilę w wąskiej uliczce, spotykają znajomego bądź nieznajomego i zwyczajnie rozpoczynają pogawędkę.
Do domu ściągają koło 6-7, czasem zahaczając jeszcze na after party w jakimś klubie z muzyką elektroniczną ( dla wytrwałych). Nic więc dziwnego, że odsypia się prawie całą sobotę. Ale za to, co za wspomnienia!
Kwestia miejsca akcji została już przedstawiona wyżej, więc skupię się na tym, co ( jak wiecie) lubię najbardziej, czyli jedzonku.
Kolacja to najczęściej jakieś typowo portugalskie danie. Najczęściej ryby ( zapiekanki, dorsz na wiele sposobów), owoce morza (krewetki, małże etc), wieprzowina z sosem śmietanowym ( porco com natas) i wiele wiele innych. Do tego obowiązkowo dużo sałaty (zielona sałata, pomidory, ogórki, cebula, dużo oliwy z oliwek i octu vinegret). Ciekawostką jest, co zdradził mi ostatnio Nuno, Portugalia jest jedynym krajem w Europie, gdzie nie je się dojrzałych pomidorów. Koniecznie muszą być pół zielone! Poza sałatą dużo ryżu, frytek i koniecznie świeży chleb! Tak, Portugalczycy nawet do frytek jedzą chleb. Dużo słyszałam o tym, jak niedobry potrafi być chleb na przykład w Anglii czy Hiszpanii - na szczęście w Portugalii jest w czym wybierać, płaci się oczywiście więcej niż za tostowy, ale naprawdę warto. Co ciekawe, smak chleba (najlepiej z Mafry) poznałam dopiero mieszkając chwilowo u Daniela, wcześniej prowadząc życie "erasmusowe, czyli oszczędne" zawsze kupowało się chlebek z MiniPreco czy Lidla. Generalnie potrawy typowo portugalskie zobaczyłam i zasmakowałam dzięki rodzinie Daniela, ale to temat na osobny post ( aż mi ślinka leci).
Wracając do tematu - po kolacji obowiązkowo musi być deser - często musy czekoladowe, ciasta ze skondensowanym mlekiem, lody, wszelkiego rodzaju budynie i torty.
Alkohol - dużo wina: czerwonego jak i białego, a także jedynego w swoim rodzaju
( i mojego ulubionego) zielonego "vinho verde". Oczywiście jest też piwo, ale nie umywa się do polskiego.
Bardzo mi się podoba, że Portugalczycy nie piją za dużo. Zawsze jest wino, zawsze towarzyszy ono w kolacjowaniu, ale nigdy nie jest motywem przewodnim ( jak często ma to miejsce w Polsce, gdzie pije się po to, by się upić).
Kwestia bohaterów naszej imprezy zależna jest od jej rodzaju. Najczęściej są to jednak rodowici Portugalczycy, aczkolwiek starając się wzbogacić kulturowo tutejsze kolacje, spotykamy ludzi z całego świata. I tak na przykład w piątek poznałam konsula Chile w Lizbonie.
Obowiązuje język portugalski, co bardzo pomaga w jego szybszym opanowaniu, co nie znaczy, że nie słychać polskich "dziękuję","na zdrowie!" czy "Podolski".
To samo ma się z muzyką: mieszanka wybuchowa zależna od ludzi i nastroju.
Najlepsze są imprezy wakacyjne, kiedy do domu zjeżdża się z plaży, ze świeżą opalenizną, którą czuć jeszcze w powietrzu, w sandałkach, zwiewnych sukienkach z kieliszkiem zielonego wina w dłoni...

Tymczasem fotorelacja z imprezy piątkowej "zupa cebulowa party" w naszym mieszkaniu

Gudy, Barbara i Nuno w kuchni

David, Gudy, ja i Daniel wznosimy toast

Toast tuż przed kolacją

Ja i Nuno, czyli najlepsze imprezy są na Telheiras

Daniel i jego harem

Davido -oooooo!

Ja i Pepka w szale miłości

Szalony Gudy

buzi buzi

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Crazy night, crazy people, crazy house... But it did worth it!! Yeah, what my Mag said is pretty true.. Portual is about good taste.. :o))

Eu...

Dżoana vel szlachcianka :) pisze...

oj Magda... kurcze.. tak szybko zapomina się o tej całej wpaniałej atmosferze portugalskich imprez za którymi tęsknie po prostu niewyobrażalnie...
ten smak wina, tłok na barrio, powroty o 7 rano... :))

Prześlij komentarz