niedziela, 21 marca 2010

W obronie jednego z moich miast

Lizbona to zapach słońca i szum palm. To aromat kawy popijanej o każdej porze dnia, kawy, która nigdzie nie smakuje mi tak, jak ta tutaj. To Tag, którym opiekują się mosty: kwietniowy i Vasco da Gama. Wszechobecne żółte tramwaje. Kasztany sprzedawane na rogu. Pastel de nata. Bairro Alto puste za dnia, a przepełnione nocą. Sporting. Bacalhau com natas.
Amfiteatralne położenie, brukowane, strome, wąskie uliczki. Kamieniczki, które pachną świeżą pościelą, która suszy się w oknach. Lizbona jest przyjazna i wyciszona. Można nawet powiedzieć, że jest prowincjonalna jak na stolicę.
Ale to wszystko nadaje jej tylko uroku. Zachwyca swym pięknem, prawdziwością, tradycją.

Jednak nie każdy potrafi zakochać się od pierwszego wrażenia. Ku mojemu zdziwieniu.

Ze względu na święto w Hiszpanii do Portugalii przybyli turyści-sąsiedzi. Spotkałam się z ich reprezentacją. Rozczarowałam się i trochę zrozumiałam dlaczego Portugalczycy za nimi nie przepadają. Siedziałam w kafejce pod zamkiem, pijąc kawę i próbując wyciszyć się po ciężkich dniach. Nie wiadomo stąd i po co, na placu zebrało się chyba z dwudziestu Hiszpanów. Krzyczeli, jakby ich ze skóry obdzierano, rozmawiali. Podobno. Portugalczycy lubią podnieść głos, ale robią to w bardziej przyjazny sposób, kameralnie. Krzykliwość Hiszpanów mnie irytuje. Jakby chcieli zaznaczyć swoją obecność ilością wypowiedzianych słów i ich dźwiękiem.
Nie rozumiem po co się podróżuje, kiedy zbiera się tylko argumenty świadczące, że nasz ogródek jest lepszy od innych. Nie stara się poznać innej kultury, nie smakuje się nowej kuchni, nie słucha mieszkańców, nie docenia uroków miejsc innych. Dlaczego od razu gorszych?
Czytam teraz "Dom dzienny dom nocny". Tokarczuk pisze rewelacyjnie. Przytoczę Wam fragment:

-Wcale nie trzeba wychodzić z domu, żeby poznać świat - powiedziała nagle Marta, gdy obierałyśmy groszek na schodach przed jej domem.
Zapytałam jak. Może myślała o czytaniu książek, oglądaniu wiadomości, słuchaniu Radia Nowa Ruda, włóczeniu się po internecie, przeglądaniu gazet, chodzenie na plotki do sklepu. Ale Marta miała na myśli bezowocność podróży.
W podróżach trzeba zajmować się sobą, żeby dać sobie radę, patrzeć na siebie i na to, jak pasuje się do świata. Jest się skupionym na sobie, myśli się o sobie, sobą opiekuje. W podróżach zawsze w końcu natyka się na siebie, jakby się samemu było ich celem. We własnym domu po prostu się jest, nie trzeba z niczym walczyć ani niczego zdobywać. (...)
Coż takiego powiedziała i umilkła. Zdziwioło mnie to, bo Marta nie znała podróży dalszych niż do Wambierzyc, Nowej Rudy i Wałbrzycha.


Spotkanie hiszpańskie nauczyło mnie, że podróżowanie nie zawsze jest prawdziwym podróżowaniem. Niech mi się nigdy nie przydarzy taka ignorancja. "Jakie to jest biedne miasto, wszystko się sypie", "Ile brudu", "Jakie te wszystkie rzeczy brzydkie", "Kamienne uliczki nieprzystosowane dla ludzi na wózkach" (bo każdy inwalida pragnie przecież mieszkać w najwyższych dzielnicach Lizbony...), "Nie będziemy jeść kolacji, nie mamy ochoty próbować portugalskiego jedzenia", "Nie lubię Lizbony, bo to stare miasto".

A ja Lizbonę kocham. I wcale nie uważam, że Madryt jest brzydki. Przeciwnie, bardzo mi się podoba. Dlatego, że jest tak inny od miast, które widziałam. I pewnie jeszcze dziesiątki miast zobaczę, zachwycę się tysiącem innych szczegółów. Ale w Lizbonie są moje wspomnienia, moje życie i moja przyszłość. Tu są moje uczucia, moje smutki i moje nadzieje.
Mikołów i Lizbona to moje miasta - nic tego nie zmieni.
Podróżujmy naprawdę. A nie tylko po to, by powiedzieć: "Byłem w Lizbonie, tu masz widokówkę".


9 komentarze:

Anonimowy pisze...

kapitalny post - kapitalne zestawienie wyrazów!

PS: robiłam dzisiaj prezentacje na wykład promujący Erasmusa u mnie na polibudzie i tak przekopałam prawie wszystkie lizbońskie foty ;) a jak czytałam początek Twojego posta to normalnie czułam aromat tej kawy!

buziaki;)

olo

Anonimowy pisze...

Właśnie napisałam na GG, że będę Lizbony bronic jak niepodległości. No. Bo to też i moje miasto. Ale...hmm... pamiętam moje pierwsze wrażenia i były one dość zbieżne z tymi, które mają Twoi hiszpańscy znajomi. Jakiś czas temu miałam rozmowę z pewnym całkiem inteligentnym i doświadczonym życiowo gościem, z którym spieraliśmy się na temat przewagi pięknych nóg nad rozumem i odwrotnie. Oczywiście jedno drugiego nie wyklucza, no ale dowiedziałam się (co w sumie wydaje się oczywiste, choć jak się ma lat dwadzieścia-parę to można zapomnieć), że dopiero z wiekiem wielu zaczyna rozumieć, co jest co, co jest ważne i za co się kocha na prawdę, a co się tylko chwilowo podziwia.
Mnie Lizbona początkowo też urodą nie urzekła, a teraz - kocham ją z całego serca. Ale to zajęło mi więcej niż jeden weekend, żeby poznać te fajne klimaty, odnaleźć swoje miejsca w tym mieście, poczuć się jak u siebie. No... i może to dobrze, że to miasto nie zachwyca od pierwszego wejrzenia... a przynajmniej nie wszystkich. Zostają tylko Ci, którzy na prawdę poczuli się tu dobrze, pokochali mimo wad, odkryli to coś pod odrapanymi fasadami i nie zawsze czystymi uliczkami.
Oczywiście inną sprawą jest totalna ignorancja i podejście typu "nie będziemy jeść portugalskiego jedzenia, bo nie". Ale to jest już kwestia wrodzonej ciekawości świata... niektórym jej brakuje i mimo bycia "obywatelami Europy", a może i "obywatelami świata" niektórzy zawsze będą umysłowo i emocjonalnie ograniczeni do własnego wiejskiego podwórka.

Aska

mag.o pisze...

Cieszę się, że miałam przyjemność smakowania Lizbony w takim towarzystwie jak Wy dziewczyny.

Maciek pisze...

Może to zwyczajny kompleks, hmm?
Przyjeżdża taka banda do miasta, które pokazuje im coś lepszego, niż spodziewali się zobaczyć i starają się sobie sami wmówić, że 'czarne jest czarne, a białe jest białe' (cytując pewnego słynnego polityka). ;D

Joanna pisze...

:)

...bo z Lizboną łatwo nie jest.
To nie jest piękna 20-stka o ponętnych kształtach i nieskazitelnej cerze.
To nie jest 40-stka po botoxie, który wygładza zmarszczki i sprawia, że upływu czasu tak bardzo nie widać.
To pewnie i nawet nie jest dostojna 60-tka.
Bo Lizbona jest trochę jak śpiewaczka fado z podrzędnego portowego baru... o specyficznej urodzie i zachrypłym głosie, ale też posiadająca to coś, co sprawia, że jak zaczyna śpiewać, to ciarki po plecach przechodzą, łza się w oku kreci i na papierosa przy lampce wina ochotę mają nawet niepalący abstynenci.

Wszystko zależy od naszej wyobraźni, wrażliwości i tego, co chcemy a czego nie chcemy widzieć i doświadczać.

Bo dla jednych Lizbona będzie brudną niepozorną stolicą niewielkiego kraju na końcu Europy, dla innych specyficznym miastem łączącym Europę z Afryką (jak to od niektórych można usłyszeć), dla jeszcze innych będzie jak ta śpiewaczka fado, europejska stolica kultury, przyjazne i pełne energii miasto, itd, itp...

wybierajcie, zasmakujcie czego chcecie.

Dla mnie... wciąż pewną niewiadomą w moim życiu, nierozwiązaną zagadką... dlaczego Portugalia i dlaczego Lizbona były mi w pewnym okresie mego życia pisane...?!

A na co dzień bardzo przyziemnie i po prostu wygodne miasto do życia. Ot tak... po prostu.

Boa noite!

Aska

dioblica pisze...

Przeczytałam i wyjrzałam przez okno. Szaro, buro i ponuro. I złość na siebie, że nigdy sie nie odważyłam. Ba, nawet o tym nie pomyślałam. O tym, żeby przeżyć taką przygode. Trudno sie mówi... Wprawdzie mam już swoje miejsce na ziemii i bynajmniej nie jest to Śląsk, ale mieć kolejne by nie zaszkodziło :P Cóż mogę rzec - zazdroszcze i podziwiam. I mam nadzieje że już niebawem spotkam się z Lizboną :D

Anonimowy pisze...

Portugalia obca mi nie jest. Po raz pierwszy moja noga na portugalskiej ziemi stanela w 2004 roku w algarve. wtedy tez sie w niej zakochalam. od tamtej pory co roku staram sie odwiedzic ten kraj. wlasnie minal rok odkad bylam po raz pierwszy w lizbonie...i strasznie mi sie za nia teskni! co tam brud, co tam- atmosfera i ludzie sa najwazniejsi! a tego lizbonie nie brakuje! jest piekna i ma swoja klase! do hiszpani mam taki sam stosunek jak do portugali! obie maja swoje plusy i minusy! a tylko 'narrow minded' ludzie nie potrafia dostrzec tego co piekne w innych krajach! najwazniejsze to byc otwartym na inne kultury! w koncu jak wszedzie byloby jak 'w domu' to jaki sens mialo by podrozowanie! co do twojego blogu to bardzo lubie go czytac! kidys czytalam twojego poprzedniego bloga na erasmusie. sama mieszkam od 10 lat poza granicami polski i troche przypomina mi moja historie.....szkoda ze w tym roku nie uda mi sie odwiedzic portugali! niestety musze wyjechac na 6 miesiecy w chlodniejsze klimaty i braknie mi czasu na portugalie :( ale w przyszlym roku na pewno znowu tam zawitam! zycze ci madziu aby ci sie zycie w portugali ulozylo cudnownie!

mag.o pisze...

Bardzo mi miło czytać takie komentarze.
Dziękuję za życzenia powodzenia =)
Napisz do mnie jak masz ochotę na maila, chętnie poznam bliżej osobę o podobnej historii.
mag.olszowka@hotmail.com

PS. Wróciłam z fotograficznych podbojów Lizbony, zdjęcia się zrzucają, więc już możecie nastawić się psychicznie ;-)

Anonimowy pisze...

Ladnie ladnie!!! :oDDD I love you, Lisbon!!!

Prześlij komentarz